poniedziałek, 24 sierpnia 2009

mój pierwszy raz...

...miał miejsce w sobotę.
Nie ujechałam 400 metrów od domu kiedy to miły Pan Władza zatrzymał mnie i moją turkusową maszynę. Fak - spieszyłam się, fakt - miałam 120 na liczniku-wszystko to prawda, ale sprawa była ważna i pilna.
Pan władza przedstawił się, poprosił o dokumenty i badawczo zaczął się przyglądać mi i mojej siostrze, która - o losie - siedziała obok.
Zapytał przyjemnie-chce pani zobaczyć ile jechała? Na co ja-ależ przecież wiem. (Już się nauczyłam, że dyskusje akademickie to można prowadzić tylko, jak sama nazwa wskazuje na uczelni, a poza tym pierońsko się spieszyłam toteż wolałam aby uczynił swoją powinność i nas puścił).
Pan władza z szerokim uśmiechem:
-no to będzie 380 za prędkość i 100 za pasy, bo widzę nie zapięte, no i rzecz jasna 8 pkt karnych. Wydałam jęk zawodu i rozpaczy i powiedziałam:
-Proszę pana, ale pouczenie w zupełności wystarczy:)
Zaczął się wypytywać a gdzie, a po co, no to się dowiedział, że jadę odwieźć Dorotę na pielgrzymkę, że już jesteśmy spóźnione i że ja zwykle tak szybko nie jeżdżę :D
Poszedł sprawdzić czy ja to ja, po czym wrócił i zaczęło się wypytywanie gdzie jestem zameldowana, bo z dokumentów wynika co innego niż on się dowiedział-więc pogadaliśmy trochę na temat przeprowadzki. Ostatecznie oddał mi dokumenty i rzucił tekstem do Doroty:
-Pani się pomodli za siostrę żeby wolniej jeździła... za mnie też się może Pani pomodlić.
Na co moja rezolutna siostra:
- Ja się chętnie pomodlę za całą drogówkę. :)
Pan zdecydowanie zmiękł, mandatu nie dostałam, punkty też poszły się gonić... taaa modlitwa ma wielką moc:)

dobrze że Pan władza nie usłyszał wierszyka, jaki Dorota mówiła pod nosem-"Bardzo lubię Pana Policjanta-wysoki chłopka, a przy pasku pałka..."

ps wszystkich zawiedzionych tytułem posta kieruję na strony o innej tematyce.
ps2 no to mam już 26 lat. mówi się trudno, grzeszy się dalej.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

królestwo za spokój!

w ostatnim czasie, jakoś tak z braku zajęć bądź w związku z tym, że upał nie wpływa zbyt dobrze na pracę umysłową przeglądałam sieć na zasadzie linków z linków stron moich znajomych-tych tylko sieciowych i tych, których znam "drogą tradycyjną".
ależ ludzie mają pomysły na wakacje-jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem. jakoś szczególnie nie pociąga mnie super-extra drogi wyjazd na koniec świata, może dlatego, że po prostu mnie na taki nie stać więc nie zawracam sobie tym głowy, ale pomysły typu szaleńczy wyjazd na rowerach, gdzieś gdzie koła poniosą, piknik w lesie i obserwowanie sarn, które niby to przypadkiem się przechadzają, spanie pod gołym niebem na dzikiej łące i przełażenie przez płot celem znalezienia czegokolwiek do jedzenia u nieznanych jeszcze gospodarzy, siedzenie do późnej nocy na ławce i rozmowy "o życiu i śmierci" z tymi właśnie gospodarzami dla których jest się niebywałą atrakcją - tak to zdecydowanie jest mi bliższe.
czytając jednak i zachwycając się zdjęciami z różnych, naprawdę wielu dziwnych miejsc doszłam do dość zaskakującego i smutnego wniosku, że ja nie umiem odpoczywać. wczoraj na przykład zamiast pobyczyć się na ogródku latałam jako kot z pęcherzem po domu i prałam, sprzątałam, prasowałam zrobiłam obiad, ciasto (tiramisu :) i milion rzeczy. wiem że była niedziela ale nie umiałam się powstrzymać. każdy przystanek kończył się rozmyślaniem o poniedziałku, o pracy, o tym wszystkim co trzeba zrobić.
i po co mi urlop jeśli i tak nie umiem wypoczywać. jeśli męczę się nic-nierobieniem. a jeszcze na domiar złego-męczy mnie fakt, że marzę o odpoczynku, że chcę wypocząć, wyjechać, nie myśleć o papierach, o wszystkich ludziach, którzy czegoś chcą ode mnie, czegoś oczekują. a przed wszystkim chcę przestać planować.