środa, 23 grudnia 2009

po co są Święta?


* bo karp nigdy nie smakuje tak dobrze jak w Święta
* bo jest choinka, prezenty i dużo ciasta
* bo jest szansa, że w Święta się z nikim nie pokłócisz
* bo nie trzeba rano wstawać
* bo dowiesz się, co tak naprawdę myśli o Tobie Twój pies
* bo możesz stale i stale słuchać Wham i Last Christmas i nikt Ci nie wyłączy
* bo w tv jest "Kevin sam w domu"
* bo dostajesz kilkadziesiąt kartek mailowych z życzeniami
* bo zwykle nie trzeba iść do pracy/szkoły
* bo masz posprzątane mieszkanie
* bo do drzwi stukają narąbani kolędnicy
* bo choinka w ogródku przypomina stragan
* bo portfel musi się przewietrzyć
* bo czekolada zjedzona w ilościach hurtowych nie tuczy
* bo ....
bo Święta są po to, aby można było dostrzec to co najważniejsze-Człowieka. Tego, Który się rodzi i tego, który jest obok nas przy stole. By złożyć życzenia Tym, których się Kocha, by BYĆ RAZEM. Tak po prostu. Nie po coś. Po prostu, dla samego bycia.

I takich Świąt Wam życzę:)

poniedziałek, 7 grudnia 2009

nic dodać nic ująć

Iura non in singulas personas, sed generaliter constituuntur!

poniedziałek, 23 listopada 2009

przewrót kopernikański.

nie, nie będę pisać o tym, że Kopernik była kobietą. chodzi o sprawę zupełnie inną i powiedziałabym zasadniczo techniczną.
otóż-D. moja siostra jedyna i najukochańsza doprowadziła do sytuacji, w której to rodzice wyrazili zgodę na to, aby ona przestała chodzić na lekcje religii. ani mnie to nie smuci, ani szczególnie nie cieszy, bo powodem nie jest jej brak wiary czy zaangażowania (bo czego jak czego, ale tego D. odmówić nie można). powodem zaś jest ksiądz katecheta. dodajmy-katecheta doskonale mi znany, z bardzo dziwną przeszłością w prowadzeniu duszpasterstwa. i naprawdę dziwi mnie, że ktoś taki nadal ma kontakt z młodzieżą i jak widać nadal niebyt ciekawie i dobrze jest w stanie prowadzić zajęcia jeśli osoba taka jak moja siostra, która nie ma awersji na sam widok księdza, ani nie kwestionuje nauczania, mało tego jest osobą żywo zainteresowaną tematyką i zaangażowaną w pracę w swojej wspólnocie rezygnuje z lekcji, bo nie jest w stanie tego znieść....co prawda jest jeszcze inny powód-mianowicie taki, że ktoś ustawił plan zajęć tak, że aby zostać na tych lekcjach trzeba swoje w szkole odczekać, co nie jest korzystne. prawdę mówiąc myślałam, że D. trochę fantazjuje na temat tych katechez i chodzi jej tylko o to, żeby być wcześniej w domu. jednak po rozmowie z nią utwierdzam się w przekonaniu, że jednak coś jest na rzeczy, bo aż tak by o to nie walczyła.
powiem tylko, że rodzice byli w szoku. mama w mniejszym, tata.... jakoś to przeboał i zrozumiał.
zastanawiam się czy nie pójść za ciosem...

środa, 18 listopada 2009

już czy jeszcze nie czyli o nieposłuszeństwie obywatelskim

jestem legalistką. w każdym calu i dlatego uważam, że prawo należy respektować nie dlatego, że jest wygodne i pozwala na ogólną spokojność, tylko właśnie dlatego, że jest często niewygodne-grupom wpływów, politykom, zwykłym Kowalskim. z tego powodu warto, należy i trzeba go przestrzegać.

odnoszę jednak coraz częściej wrażenie, że prawo, zwłaszcza w naszym kraju traktowane jest w sposób wybiórczy, że znajduje zastosowanie tylko tam gdzie może dać umocowanie własnym, partykularnym interesom albo tam gdzie można się nim posłużyć w celu podniesienia rangi własnego stanowiska. i oczywiście wybierane są tylko te jego elementy, które pasują do indywidualnej układanki.
tak-mam na myśli również debatę na temat orzeczenia Trybunału.
mam mieszane uczucia kiedy ktoś stara się implikację prawa połączyć z własnymi przekonaniami. i naprawdę nie uważam, również jako osoba po studiach teologicznych, że krzyż-symbol religijny jest niezbędny w instytucjach publicznych (ściślej tych które finansowane są z budżetu państwa). a dlaczego-otóż dlatego, że jeśli naprawdę jest taki niezbędny to dlaczego nie we wszystkich instytucjach jest? dlaczego niektóre go wieszają, a niektóre nie? jeśli w jednych go nie ma, to oznacza to, jeśli dobrze rozumuje, że nie wpływa on jednak bezpośrednio na ludzi którzy w tym miejscu pracują ani z drugiej strony jego brak szczególnie nie deprawuje?
dalej-dlaczego musimy w dyskusji o tożsamości zakrywać się niejako symbolem? mam głębokie przekonanie, że jest to trochę walka dla samej walki i już naprawdę nie wiemy, co ten krzyż dla mnie, osobiście oznacza i w konsekwencji bronię go zaciekle w zasadzie tylko z jednego powodu-bo inni to robią.
i w końcu-rozumiem, że krzyż jest szczególnym symbolem. znam jego wartość i naprawdę to, że nie uważam za konieczne oglądać go w instytucjach publicznych nie oznacza, że go nie szanuje. w moim przekonaniu, właśnie fakt, że go szanuję jest powodem dla którego nie chcę aby ktokolwiek używał go do celów zgoła innych niż adoracja i należne mu nabożeństwo.
pojawia się czasem argument ze strony osób wierzących, że krzyż jest znakiem o tyle szczególnym, że nie zamyka ust, nie knebluje, pozwala na wolną i nieskrępowaną dyskusję. jednym słowem, że jest symbolem otwarcia a nie zamknięcia, że nikogo nie odrzuca, a wszystkich zachęca do jednoczenia się w jego imię. jestem w stanie ten argument zrozumieć, ale tylko jednostronnie. jako osoba wierząca mogę stwierdzić, że ten symbol wiary jest szczególny dla mnie i dla tych którzy również są współwyznawcami tego samego Boga. ale jednocześnie, właśnie w imię nieskrępowanej myśli muszę się zgodzić na to, choć nie jest to wygodne, że mój światopogląd jest tylko i aż opcją. z punktu widzenia równości przekonań-ani mniej, ani bardziej ważną dla uporządkowania sfery publicznej.
poza tym ostatecznie mamy demokrację. o ile jest to wola większości to w istocie nie oznacza to przecież wcale, że mniejszość należy prześladować bądź kwestionować prawo do życia zgodnie ze swoim światopoglądem-neutralnym światopoglądem, który w swojej pozytywnej wersji nie jest w prostej linii kontestacją tradycyjnego czy religijnego sposobu życia. i naprawdę wierzę głęboko, że świat nie jest biało-czarny i takie uogólnienia są zawsze krzywdzące. i temu się sprzeciwiam.

poniedziałek, 16 listopada 2009

nie chodzi o to, żeby złapać króliczka...

powinnam iść za radą I. i częściej czytać fora internetowe. zwłaszcza te dotyczące grypy. pewnie dzięki temu moje życie byłoby w ostatnim czasie weselsze. nie mogę się jednak przekonać. może rzeczywiście do twarzy mi ze smutkiem?

czytam natomiast inne fora, strony, wiadomości, blogi, na których co i rusz podejmowany jest temat orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie wieszania, a w zasadzie zdejmowania krzyży. powinnam się ustosunkować? z zasady tak, ale jestem już tym zmęczona. zbyt dużo rozmów na ten temat ostatnio odbyłam, zbyt wiele słów już padło żebym chciała o tym pisać.
w związku z tym do wszystkich rozczarowanych i tych, którzy chcieli abym coś na ten temat napisała mam krótki komunikat-jak ktoś chce się dowiedzieć co na ten temat myślę to niech mnie zaprosi na kawę. albo na herbatę zieloną z jaśminem.
zastrzegam jednak, że nie gwarantuje dobrej zabawy, ale dyskusję (jak mniemam rzeczową) owszem i chęć wysłuchania bez względu na przyjmowaną optykę.

z pozdrowieniami

poniedziałek, 9 listopada 2009

"nasz mały, chorobliwie duszny kraj..."

Posłużyłam się cytatem z Comy, bo doskonale oddaje on atmosferę jaka towarzyszyła mi, gdy czytałam raport - ten RAPORT .
Ja oczywiście rozumiem, że myślenie stereotypem jest wygodne. Rozumiem, że myślenie zasadniczo boli. Rozumiem też że inność-w każdej sferze jest często postrzegana poprzez zagrożenie dla mnie samego. Rozumiem też, że trudno jest weryfikować swoje poglądy na bieżąco, że uciążliwym jest tłumaczenie dlaczego myśli się w określony sposób. Rozumiem, że proces wychowania, wiara, doświadczenia życiowe nie pozostają bez wpływu na traktowanie innych.
Ale mimo to ... przeczytajcie.

Wnioski są smutne. Bez względu na to, po której stronie barykady (bo jednak jakaś walka trwa) się stoi.

sobota, 7 listopada 2009

zadowolenie i szczęście

i właśnie dlatego, że się z tym nie zgadzam-zrobię to, bo udowodnię sobie i innym, że mogę i że naukowo dam sobie z wszystkim rade, a pobożność w teologii, nie jest warunkiem koniecznym przy pisaniu doktoratu! ostatecznie jakiś tam obraz Boga mam.

amen.

czwartek, 5 listopada 2009

konstrukcja/dekonstrukcja

wielka szkoda, że nie mam w sobie pierwiastka wojującego. zawsze to łatwiej być wyrazistym. oczywiście łatwiej jest też przy tym dostać po gębie, ale jest w tym też jakaś satysfakcja, że broniąc, jak się zdaje, słusznej sprawy można dosłownie oddać część siebie.
powinno być to takie proste, a jednak nie jest.
obracam się zasadniczo w kilku środowiskach. z jednymi utożsamiam się ze względu na przekonania, z innymi ze względu na celowość swoich wcześniejszych wyborów, część jest natomiast tzw. zbieraniną, towarzystwem wzajemnej adoracji. część, to niewielka bardzo wyselekcjonowana grupa moich przyjaciół i osób, z których zdaniem się liczę.
trwam w tym wszystkim i staram się odnaleźć w sobie jedność - myśli, zachowań, przekonań. Jest to bardzo trudne, bo z jednej strony jestem podatna na wpływy (może nie długotrwale, ale zdarza mi się "zapalać" do pewnych spraw), z drugiej zaś nie lubię robić ludziom przykrości, że nie spełniam jakiś tam ich oczekiwań.
postanowiłam więc to zmienić. i tak jak piszę, chciałabym mieć naturę wojownika, przewodnika dla wszystkich wątpiących, mieć wewnętrzne przekonanie, że walka (rozumiana bardzo szeroko) jest właściwym sposobem załatwiania spraw i egzekwowania tego co mi się słusznie należy.
mam jednak głębokie przekonanie, że walka jest i niepotrzebna i nie przynosząca zasadniczo pożądanych rezultatów i jak każde działanie agresywne z gruntu skazana jest na niepowodzenie.
jak więc być w świecie, będąc jednocześnie Sobą? nie wiem jeszcze, ale walczyć nie będę. nie umiem, a co najważniejsze nie chce dekonstrukcji zastanej/stwarzanej (?) rzeczywistości. zwłaszcza, że rzeczywistość tę i ja tworzę, wyrosłam w niej, nadawałam jej znaczenie, wkładałam w nią niejako całą siebie i ona mnie jakoś określiła.
pozostaje mi więc jedynie kierować się własnym sumieniem, z zastrzeżeniem, że "w sumieniu wątpliwym nie działać."

piątek, 9 października 2009

w oslo na ostro.

gdyby nie fakt, że wulgaryzmów używam jedynie w mowie potocznej (no prawie tylko tak) to napisałabym kilka dosadnych uwag na temat przyznania Obamie Pokojowej Nagrody Nobla.
aż się we mnie gotuje!

może rzeczywiście ta nagroda nie jest Pokojowa, a pokojowa-bo dotyczy tych, którzy siedzą w bardzo różnych pokojach, sterują sprawami, na których się nie znają, do tego są okupantami w kraju daleko od swoich granic i mają dziwaczne plany na przyszłość, zupełnie nie respektujące wcześniejszych ustaleń, nawet jeśli były one tylko/aż dżentelmeńskimi umowami.

gdzie do jasnej cholery podziała się zasada nie przyznawania tego typu nagród osobom faktycznie pełniącym urząd? gdzie poczucie przyzwoitości nakazujące zważyć na szali dokonania i zamiary? gdzie w końcu zdrowy rozsądek. od kiedy nagradzamy za urząd, za stanowisko?

w głębokim poważaniu mam takiego Nobla. w jeszcze głębszym szanownego laureata.

środa, 7 października 2009

wyższy poziom szczerości.

gg jest trudnym narzędziem komunikacji. jemu podobne również. kolejny więc raz moja "rozmowa" z K. kończyła się twierdzeniem "to nie na gg" przy coraz to ciekawszych wątkach czy tematach.
w związku z tym czeka nas rozmowa z jak określił to K.-wyższym poziomem szczerości.

oczywiście od razu mu powiedziałam, że co innego planować taką rozmowę, a co innego usiąść naprzeciw siebie i zacząć. myślałam, że tym zbiję go z tego pomysłu, ale nie dał się-ustaliliśmy nawet termin.

nie wiem tylko - cholera jasna - co to ma być za rozmowa i tak naprawdę o czym? o nim, o mnie, o świecie, o wspólnych znajomych?

uczymy się konkretu i odwagi-oboje, ale mimo wszystko pozostaje w głowie kusząca myśl niedopowiedzenia.
staram się tego wystrzegać, nie nad-interpretować, nie budować w głowie schematów, ale ciężko mi to przychodzi.
boję się świata. siebie się boję. znów.

poniedziałek, 5 października 2009

najlepsze.

nie wierzyłam w to nigdy, ale chyba mam naturę niewiernego Tomasza...
najlepsze rzeczy przydarzają się nam wtedy, gdy zupełnie się ich nie spodziewamy. niby wciąż mamy nadzieję, że coś dobrego jeszcze nas czeka, ale monotonia codzienności, natłok obowiązków, pogoń za groszem, sprawiają, że myśl o dobru dla siebie zdaje się być głupstwem.

spędziłam świetny weekend-z w zasadzie przyjaciółmi, K., który to jest historią samą w sobie i M. która okazała się być cudownie ciepłą osobą.

no i od dwóch dni jestem szczęśliwą mężatką co mnie z jednej strony śmieszy, z drugiej strony napawa pewnym niepokojem.

oj już widzę Wasze miny Kochani bywalcy, że jak to się stało, że nie wiedzieliście, że Was nie zaprosiłam, że nie podzieliłam się z Wami swoim szczęściem. Moim i K.
przepraszam, ale sami nie widzieliśmy, że to się stanie....
a prawda jest taka, że M. opowiedziała nam - mi i K. anegdotkę o tym jak nasza wspólna znajoma zapytała jej czy przypadkiem nie jesteśmy małżeństwem, wywołało to u mnie i K. gromki śmiech, bo przecież znamy się chyba z 12 albo więcej lat i nigdy, NIGDY nikt nas tak nie postrzegał.
tak więc od słowa do słowa ja już nie jestem Bogusią a Żoną, a K. jest Mężem.
(swoją droga z łóżka to bym go nie wyrzuciła:)

ze spraw uczelnianych-podobno nie wyglądam staro-orzekła tak nowa koleżanka z 1 roku prawa-na wieść o tym, że jestem od niej i reszty starsza o 7 lat zrobiła wielkie oczy. miłe to.

wracając zaś do weekendu-w końcu doczekałam się koncertu 123-kolejnego i było cudnie. potem byliśmy na koncercie Leny Lendoff-K. uparł się, że muszę jej posłuchać i rzeczywiście... to Artystka. no a wczoraj Stawisko i Chopin i Iwaszkiewicz i znów Chopin i Iwaszkiewicz i Chopin i ....

piątek, 25 września 2009

...zawsze wraca

tak jak dobro "podarowane" drugiemu tak i zło wraca. prowokacja jakiej się dopuszczamy prędzej czy później i nas dosięgnie. w najmniej oczekiwanym momencie ktoś wbije nam nóż w plecy, zrobi coś nieoczekiwanego, powie nam słowo, które samo w sobie wydaje się być miłe, ale ton jakim jest wypowiedziane wbija nas w ziemię i sprawia że czujemy się jak szczur.

piszę o tym, bo moje zło właśnie do mnie wróciło. mimo, że boli to i tak wiem, że niczego się z tego nie nauczę.

a ja... i tak przebaczam, bo nie umiem długo trzymać swojej złości. nie oznacza to, że nie pamiętam, ale przebaczam.
może czas na przebaczenie dla...chyba jednak nie. jeszcze nie.

poniedziałek, 21 września 2009

idzie jesień-zmieniam skórę.

podobnie jak zwierzęta leśne na czas jesieni, a w zasadzie jeszcze dalej-zimy, tak i ja zmieniam opierzenie, ofutrzenie czy co tam zwierzaki mają.
dosłownie-co widać i w przenośni co można przeczytać poniżej i usłyszeć tu: http://www.youtube.com/watch?v=H1DpjXQUDsI

Jacques Brel - La Chanson Des Vieux Amants

Bien sûr, nous eûmes des orages
Vingt ans d'amour, c'est l'amour fol
Mille fois tu pris ton bagage
Mille fois je pris mon envol
Et chaque meuble se souvient
Dans cette chambre sans berceau
Des éclats des vieilles tempêtes
Plus rien ne ressemblait à rien
Tu avais perdu le goût de l'eau
Et moi celui de la conquête.

Mais, mon amour
Mon doux mon tendre mon merveilleux amour
De l'aube claire jusqu'à la fin du jour
Je t'aime encore tu sais je t'aime

Moi, je sais tous tes sortilèges
Tu sais tous mes envoûtements
Tu m'as gardé de pièges en pièges
Je t'ai perdue de temps en temps
Bien sûr tu pris quelques amants
Il fallait bien passer le temps
Il faut bien que le corps exulte
Finalement finalement
Il nous fallut bien du talent
Pour être vieux sans être adultes.

Et plus le temps nous fait cortège
Et plus le temps nous fait tourment
Mais n'est-ce pas le pire piège
Que vivre en paix pour des amants
Bien sûr tu pleures un moins moins tôt
Je me déchire un peu plus tard
Nous protégeons moins nos mystères
On laisse moins faire le hasard
On se méfie du fil de l'eau
Mais c'est toujours la tendre guerre


(mniemam że tekst pozbawiony jest błędów, bo choć wiem dzięki Wojciechowi Młynarskiemu o czym Szanowny Pan śpiewa, to niestety nie było mi nigdy dane uczyć się francuskiego.)

piątek, 18 września 2009

4w3 vs. miś koala

za sprawą postu Dagi zrobiłam enneagram-po raz chyba drugi w życiu-wynik ten sam-4w3. oczywiście wiem jak jest ten test skonstruowany i wiem że wynik stanowi wypadkową moich odpowiedzi niemniej ciekawie i zwięźle mnie podsumowano. no i trafnie-bardzo trafnie.

spuchło mi oko-przyczyna nieznana. wyglądam jak miś koala i straszę klientów w pracy, ale mówi się trudno, pracuje się dalej;]

J. prawdopodobnie dostanie pracę od 1.10. Cieszę się, bo już powoli świrowała.

Z mądrości soków Tarczyn-mądrość nr 317-najszybciej rosnącą rośliną jest bambus-rośnie ok.1 m na dobę.

ps. bilety na 123 kupione-nie obyło się bez zamieszania. powiem tylko tyle-jestem jednak spostrzegawcza i to-uwaga-dzięki mnie zespół wie na którą przyjechać:)

ps2. I. na końcu świata. szaleje dziewczyna, szaleje... a pomyśleć, że mogłyśmy być tam razem...

ps3. -puchnie już nie tylko oko ale i pół twarzy...

poniedziałek, 14 września 2009

precz z ogórkami!

koniec sezonu. nareszcie coś się dzieje!
co prawda wyjazd z I. do Izraela nie wypalił, ale co poradzić - ciężko jest, mając taką pracę jak ja mam, cały ten bagaż uczelniany i niepoukładane życie nagle to rzucić wziąć plecak i jechać na drugi koniec świata-nawet jeśli, a może zwłaszcza jeśli jest to Święta Ziemia. przykro mi, naprawdę, a do tego do tej pory nie mogę znaleźć paszportu.... efekt przeprowadzki-cóż poradzić.

zakopane-kilka dni z mamą-fajne, choć nie pozbawione darcia się za łby, wzajemnego obrażania, wkurzania się na siebie. ale mama to mama-kocham ją nawet jeśli mówi mi to co mówi. choć rzeczywiście kwestia ewentualnego odseparowania się od rodziny coraz częściej chodzi mi po głowie. myślę że stanie się to naturalnie-przez nawał obowiązków i inne takie.

dkf po urlopie wystartował z bardzo dobrym filmem-na krawędzi nieba. zasadniczo polecam, ale nie zalecam jeśli ktoś filmy przeżywa poprzez filtrowanie w sobie. potrafi zaboleć.

piątek i sobota-dwa cudne wieczory z raz dwa trzy w roli głównej. dwa zupełnie inne koncerty, oba piękne dla mnie; potrzebowałam piątkowego wyciszenia i sobotniego szaleństwa. zawsze ceniłam sobie Pana Adama Nowaka i jego kolegów. dotykają zarówno muzycznie jak i tekstowo tej struny we mnie, która jest cholernie wrażliwa.
kolejne spotkanie 3 października-bilety juz zarezerwowane.
a swoją drogą czytałam wczoraj teksty Pana Adama - bez muzyki, tak po prostu. moc słowa jest jednak wielka, powiem nawet że zastraszająco wielka i nieprzewidywalna. czy twórca pisząc zastanawia się co jego twórczość zdziała w odbiorcy... na mnie TE teksty działają niezwykle kojąco, nie powiem, że pozytywnie, optymistycznie mnie nastrajają, ale wyciszają mnie i porządkują moje myślenie.

wczorajszy kabareton uznaję za odbyty, ale jak już pisałam Dagensowi-pierwszy raz w życiu odwróciłam się plecami do sceny, żeby bodaj w myślach nie bluźnić na artystę. mowa o kabarecie moralnego niepokoju, który w moim mniemaniu zeżarł swój ogon. a tak lubie górskiego....
za to szczawie ze Smile-zacnie zważywszy na fakt, że to ich pierwszy bodaj program.

plan na życie jest zasadniczo prosty- "nazywaj rzeczy po imieniu"

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

mój pierwszy raz...

...miał miejsce w sobotę.
Nie ujechałam 400 metrów od domu kiedy to miły Pan Władza zatrzymał mnie i moją turkusową maszynę. Fak - spieszyłam się, fakt - miałam 120 na liczniku-wszystko to prawda, ale sprawa była ważna i pilna.
Pan władza przedstawił się, poprosił o dokumenty i badawczo zaczął się przyglądać mi i mojej siostrze, która - o losie - siedziała obok.
Zapytał przyjemnie-chce pani zobaczyć ile jechała? Na co ja-ależ przecież wiem. (Już się nauczyłam, że dyskusje akademickie to można prowadzić tylko, jak sama nazwa wskazuje na uczelni, a poza tym pierońsko się spieszyłam toteż wolałam aby uczynił swoją powinność i nas puścił).
Pan władza z szerokim uśmiechem:
-no to będzie 380 za prędkość i 100 za pasy, bo widzę nie zapięte, no i rzecz jasna 8 pkt karnych. Wydałam jęk zawodu i rozpaczy i powiedziałam:
-Proszę pana, ale pouczenie w zupełności wystarczy:)
Zaczął się wypytywać a gdzie, a po co, no to się dowiedział, że jadę odwieźć Dorotę na pielgrzymkę, że już jesteśmy spóźnione i że ja zwykle tak szybko nie jeżdżę :D
Poszedł sprawdzić czy ja to ja, po czym wrócił i zaczęło się wypytywanie gdzie jestem zameldowana, bo z dokumentów wynika co innego niż on się dowiedział-więc pogadaliśmy trochę na temat przeprowadzki. Ostatecznie oddał mi dokumenty i rzucił tekstem do Doroty:
-Pani się pomodli za siostrę żeby wolniej jeździła... za mnie też się może Pani pomodlić.
Na co moja rezolutna siostra:
- Ja się chętnie pomodlę za całą drogówkę. :)
Pan zdecydowanie zmiękł, mandatu nie dostałam, punkty też poszły się gonić... taaa modlitwa ma wielką moc:)

dobrze że Pan władza nie usłyszał wierszyka, jaki Dorota mówiła pod nosem-"Bardzo lubię Pana Policjanta-wysoki chłopka, a przy pasku pałka..."

ps wszystkich zawiedzionych tytułem posta kieruję na strony o innej tematyce.
ps2 no to mam już 26 lat. mówi się trudno, grzeszy się dalej.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

królestwo za spokój!

w ostatnim czasie, jakoś tak z braku zajęć bądź w związku z tym, że upał nie wpływa zbyt dobrze na pracę umysłową przeglądałam sieć na zasadzie linków z linków stron moich znajomych-tych tylko sieciowych i tych, których znam "drogą tradycyjną".
ależ ludzie mają pomysły na wakacje-jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem. jakoś szczególnie nie pociąga mnie super-extra drogi wyjazd na koniec świata, może dlatego, że po prostu mnie na taki nie stać więc nie zawracam sobie tym głowy, ale pomysły typu szaleńczy wyjazd na rowerach, gdzieś gdzie koła poniosą, piknik w lesie i obserwowanie sarn, które niby to przypadkiem się przechadzają, spanie pod gołym niebem na dzikiej łące i przełażenie przez płot celem znalezienia czegokolwiek do jedzenia u nieznanych jeszcze gospodarzy, siedzenie do późnej nocy na ławce i rozmowy "o życiu i śmierci" z tymi właśnie gospodarzami dla których jest się niebywałą atrakcją - tak to zdecydowanie jest mi bliższe.
czytając jednak i zachwycając się zdjęciami z różnych, naprawdę wielu dziwnych miejsc doszłam do dość zaskakującego i smutnego wniosku, że ja nie umiem odpoczywać. wczoraj na przykład zamiast pobyczyć się na ogródku latałam jako kot z pęcherzem po domu i prałam, sprzątałam, prasowałam zrobiłam obiad, ciasto (tiramisu :) i milion rzeczy. wiem że była niedziela ale nie umiałam się powstrzymać. każdy przystanek kończył się rozmyślaniem o poniedziałku, o pracy, o tym wszystkim co trzeba zrobić.
i po co mi urlop jeśli i tak nie umiem wypoczywać. jeśli męczę się nic-nierobieniem. a jeszcze na domiar złego-męczy mnie fakt, że marzę o odpoczynku, że chcę wypocząć, wyjechać, nie myśleć o papierach, o wszystkich ludziach, którzy czegoś chcą ode mnie, czegoś oczekują. a przed wszystkim chcę przestać planować.

piątek, 31 lipca 2009

potrzebuję wczoraj....

...zdecydowanie.
chciałabym móc zatrzymać wszystkie dobre chwile, a wymazać z pamięci złe. chciałabym umieć przefiltrować rzeczywistość wybierając co lepsze wspomnienia, posegregować sobie w oddzielne segregatory ludzi bliskich, wrogów, przyjaciół, tych których kocham i tych, którzy już nigdy nie będą mi bliscy, choć kiedyś przecież byli...
chciałabym zatrzymać blisko wczorajszy wieczór. mieć go zawsze na wyciągnięcie ręki, ale moja pamięć jest zawodna, za kilka dni nie będę pamiętać w co byliśmy ubrani, o czym dokładnie rozmawialiśmy, ale będę pamiętać coś, o ile to jest jeszcze kwestią pamięci, co pomimo upływu czasu jest we mnie i zdaje się, będzie zawsze.

(tak I.-to też mógłby być post z dedykacją)

piątek, 17 lipca 2009

kiedy filozof umiera....

przykro. zawsze przykro gdy umiera człowiek. kimkolwiek by nie był.
Profesor Leszek Kołakowski łączył w sobie niezwykłą cechę - mówienia w przystępny sposób o rzeczach trudnych.
zawsze niezwykle sobie ceniłam i cenię wszystkich naukowców, którzy potrafią wytłumaczyć to czym się zajmują językiem powszechnie zrozumiałym dla sprzedawczyni w sklepie, a pomijają wszelkie implikacje, eschatologie, kwantyfikatory i tym podobne.

niezwykła strata jak niezwykły Człowiek. cóż pisać więcej...

środa, 15 lipca 2009

dziwnowo.

dziwne rzeczy się dzieją. oczywiście nikt nie powiedział, że ja je muszę rozumieć, ale prawdę mówiąc chciałabym wiedzieć co i jak.
zresztą ja w ogóle lubię mieć swoje życie pod kontrolą i nieprzewidziane sytuacje całkowicie mnie rozmontowują.

a poza tym ktoś mi psy podtruwa. a każdy kto mnie zna wie, że ja takich rzeczy nie wybaczam.

poniedziałek, 13 lipca 2009

zupełnie mi odbiło...

albo się poważnie starzeje albo dzieje się ze mną jakaś inna cholera.
kaczor składał dokumenty na studia, a ja stwierdziłam, że może spróbować i złożyć na kierunek, na który robiłam już kiedyś podejście. no i się dostałam. kaczor też się dostał, co mnie niezwykle cieszy.
ciekawam jak pogodzę wszystkie obowiązki, ale kto nie ryzykuje ten nie ma, ewentualnie jak nie posmarujesz to nie pojedziesz.

jutro jadę oddać wszystkie dokumenty-ja stara d..., siedem lat różnicy w porównaniu z tegorocznymi maturzystami-może naprawdę coś się ze mną złego dzieje?

a kaczor dostał się na prawo kanoniczne (i parę innych kierunków też), a ja, jakby ktoś pytał na ... prawo... cywilne.

bez komentarza.

wtorek, 7 lipca 2009

kłopoty z pisaniem vs kobieta ksiądz

pisanie sprawia mi coraz większą trudność. pisanie w ogóle. nie wiem czy to kwestia odzwyczajenia, czy lenistwa czy jeszcze czegoś innego. może tradycyjnie za mało czytam.
książki pobożne i naukowe leżą odłogiem, a ja czytam ... nawet nie będę pisać, bo teologowi ponoć nie uchodzi zgłębianie literatury o dziwkach i cyganerii.

ostatnio rozmawiałam z jedną osobą, która była niezwykle zdziwiona, że ja teolog (tytuł jest tytuł) zachowuję się: cyt. "tak spontanicznie i na luzie". no niech mnie jasna cholera-a jak się mam zachowywać? czy studiowanie takiego kierunku zobowiązuje do chodzenia w worze pokutnym? czy nie wolno mi chodzić do kina, na koncert, czy nie wolno mi się napić albo powiedzieć sprośnego dowcipu? czy ze względu na wykształcenie obowiązują mnie inne normy (!) zachowania niż polonistę, informatyka, murarza, dekarza? czy fakt magisterium z teologii powoduje, że powinnam wstąpić do zakonu, że jestem księdzem w spódnicy? albo świat szaleje, albo ze mną jest coś nie-tego.

czekam poniedziałku. w poniedziałek wydarzy się coś ważnego albo nic.

wszelkie sprawy "prywatne" odeszły ostatnio w odstawkę. praca zdecydowanie bardziej mi służy niż ochy i achy. a żeby mało było ostatnich kłopotów to T. znów się odzywa opowiadając o swoim nowym atelier. nie mogę tego słuchać. już nie.

sobota, 4 lipca 2009

XI MNK

dziś święto wszystkich kabareciarzy i fanów. a więc także i moje.
owszem z kabaretem od strony twórczości dzielą mnie lata świetlne, ale przywiązanie i sympatia do tego rodzaju sztuki (bo tak to postrzegam) jest nieustające.
ale do rzeczy-oglądam właśnie XI Mazurską Noc Kabaretową-powiem tak-jest zacnie! nie rozczarowuje, choć prawdę mówiąc spisałam trochę na straty prowadzący Kabaret Młodych
Panów. choć temat przewodni może nie jest jakoś fantastycznie porywający i pojawiają się dziwne stwory typu kabaret Nowaki, to jednak są moi ulubieńcy co zdecydowanie wystarcza mi aby było dobrze.

czasem trochę żałuję, że nie starczyło mi kiedyś samozaparcia do realizacji zamierzeń, nazwijmy to artystycznych, że zabrakło weny, chęci, tego, że nie potrafiłam zawalczyć....
stare dzieje. teraz chyba wolę MNK oglądać w domu... i nie chodzi o to, że jest mi przykro, bo widać inna okazała się moja droga, po prostu atmosfera przedstawień jest na tyle energetyczna, że boje się, że rzuciłabym wszytko co teraz robię i poszła za tym. oczywiście nikt nie mówi, że cokolwiek by z tego wyszło i ten racjonalny pierwiastek, właśnie on, nakazuje mi siedzieć na tyłku, pić soczek i śmiać się do rozpuku...

(a dziś słucham tego i polecam serdecznie --> http://www.youtube.com/watch?v=qtamkr7UnKg )


a i jeszcze jedno-BARANEK JEST DOKTOREM!!! gratuluję raz jeszcze i wirtualnie opijam, bo "na żywca" to nie wiadomo kiedy.

piątek, 3 lipca 2009

mocne postanowienie....poprawy?

któż nie składał sam sobie obietnic. że już po raz ostatni, że już nigdy... wydaje mi się, że fakt nie dotrzymywania obietnic, czy też składanych sobie samemu postanowień wynika nie tylko ze słabej woli, ale jest spowodowane czymś jeszcze- z jednej strony tym, że często wymagamy od siebie nie tego, co jest nam potrzebne, z drugiej wymagamy od siebie czegoś, czego wymagają inni, i ostatnie-sami siebie nie szanujemy i utrudniamy sobie życie.

zresztą w ogóle idea obietnicy, przysięgi mocno straciła na wartości. można rzecz-jest przereklamowana. dane słowo okazuje się być tylko czczym gadaniem, sformułowaniem wypowiadanym tylko ze względu na spokój sumienia, chwilową wygodę, chęć przypodobania się.
skąd wiem? bo znam to z autopsji. i ja dawałam słowo, które łamałam, ponosząc tego bolesne konsekwencje i to mnie dawano słowo, które okazało się być nic niewarte.
jednocześnie sama sobie zrobiłam nie raz kuku obiecując, że więcej nie zrobię tego czy tamtego, bądź w wersji pozytywnej-że już zawsze będę...
a dlaczego piszę to dziś-bo dziś sama sobie wyznaczyłam pewne cele. jedne wiem, że są moim chceniem, inne niestety wynikają z chcenia innych. trochę się tego boję.
zresztą ostatnio wielu rzeczy się boję.

ps. angina atakuje. śmieją się że tak dziwnie mówię i że to z przepicia, ale pragnę zdementować te niecne pogłoski :)

czwartek, 2 lipca 2009

nie bój się nic nie robić!

chciałabym umieć robić nic, ale nie da się! naprawdę się nie da.
oczywiście, są tacy, którzy stwierdzą, że znów filozofuję(taaaaa) bądź szukam dziury w całym, ale rzeczywiście-nic, wszystko, zawsze, każdy, nigdy.... nie istnieją. a może istnieją, tylko ich istnienia nie da się określić? a może to co jest istnieniem dla mnie w rzeczywistości (rzeczywistości!!!!) nie istnieje. a może nie istnienie to tylko inny sposób wyrażania istnienia?
słowa, słowa, słowa...

tak jak I. swego czasu domagała się STANOWCZO obniżenia kursu dolara, tak ja stanowczo (a jakże) domagam się NICZEGO! i jeszcze bardziej stanowczo domagam się, aby mój mózg przestał myśleć, bądź zaczął myśleć tak żeby mnie nie zadręczać kolejnymi możliwymi kombinacjami kwantyfikatorów. to męczy. zwłaszcza w upał.

ps. żeby nie było niedomówień-na logikę chodziłam i wiem, że kwatyfikatory wielkie nie istnieją, ale przecież nikt (sic!) nie powiedział, że nie mogę napisać posta, który tylko dla dyletantów (trudne słowo) będzie postrzegany jako głęboko filozoficzny i niezwykle naukowy.

środa, 1 lipca 2009

wiedza, Wiedza i niewiedza

we wczesnej młodości, a nawet już w dzieciństwie wmawia się nam, że zdobywanie Wiedzy, kształcenie jest nieodzownym elementem życia. że nie da się normalnie funkcjonować bez Wykształcenia. oczywiście zgadzam się z tym i podpisuje pod tym nawet nogą, niemniej jednocześnie jestem 'propagatorem' znanego z Matrixa twierdzenia, że "niewiedza jest błogosławieństwem".
rozpatrując to na kilku płaszczyznach okazuje się, że rzeczywiście jest w tym sporo prawdy:
1. nie wiesz-nie masz problemu, bo.... nie wiesz;
2. nie wiesz, więc pytasz i obarczasz innych swoją niewiedzą, zupełnie tego nie dostrzegając...
3. nie wiesz, więc nie musisz myśleć
4. nie wiesz... że nie wiesz

to takie wygodne i na czasie-nie wiedzieć. dodatkowo niewiedza zwalnia z odpowiedzialności (ok-nie zawsze:) . a to już spora pokusa.

oczywiście pisząc wiedza i Wiedza mam na myśli dwie zupełnie inne rzeczywistości, ale chodzi mi o to, że obok tego, że edukuje się dzieci w systemie szkolnym, to bardzo wiele jest osób, które nie przystają do codzienności, dla których ta pozornie błaha (trudne słowo) wiedza codzienna, przydatna w urzędach, sklepach jest czarną magią.
tu gdzie pracuję obserwuję to każdego dnia. ludzie, którzy z pozoru wydają się być inteligentni "nie chwytają" prostych sformułowań, nie potrafią wypełnić druków, nie są często w stanie zorientować się wśród tablic z ogłoszeniami.
oczywiście nie chcę generalizować, ale wydaje mi się, że gdzieś zagubiono tę sprawność chodzenia za swoimi sprawami, słuchania tego co się do nas mówi. nie wiem na jakim etapie życia i kto sprawił, że tak jest.
a dlaczego mówię, że niewiedza jest na czasie, że jest modna-bo też to obserwuje-przecież łatwiej kogoś zapytać, niż samemu się wysilić, łatwiej powiedzieć-"ta pani z pokoju 10 mnie tu skierowała", choć pani z pokoju 10 mówiła, że mam iść w lewo, a poszedłem w prawo, to przecież JEJ wina, bo to ONA źle mi powiedziała.

a niewiedza jest błogosławieństwem, choć to sformułowanie, którego używam w stosunku do spraw, ludzi, zdarzeń, kiedy chcę podkreślić, że nie da się już nic zmienić w postępowaniu, czy danej sytuacji.

dla mnie osobiście niewiedza jawi się jako przekleństwo i proszę Boga coby mnie od niewiedzy i głupoty zachował.