piątek, 9 października 2009

w oslo na ostro.

gdyby nie fakt, że wulgaryzmów używam jedynie w mowie potocznej (no prawie tylko tak) to napisałabym kilka dosadnych uwag na temat przyznania Obamie Pokojowej Nagrody Nobla.
aż się we mnie gotuje!

może rzeczywiście ta nagroda nie jest Pokojowa, a pokojowa-bo dotyczy tych, którzy siedzą w bardzo różnych pokojach, sterują sprawami, na których się nie znają, do tego są okupantami w kraju daleko od swoich granic i mają dziwaczne plany na przyszłość, zupełnie nie respektujące wcześniejszych ustaleń, nawet jeśli były one tylko/aż dżentelmeńskimi umowami.

gdzie do jasnej cholery podziała się zasada nie przyznawania tego typu nagród osobom faktycznie pełniącym urząd? gdzie poczucie przyzwoitości nakazujące zważyć na szali dokonania i zamiary? gdzie w końcu zdrowy rozsądek. od kiedy nagradzamy za urząd, za stanowisko?

w głębokim poważaniu mam takiego Nobla. w jeszcze głębszym szanownego laureata.

środa, 7 października 2009

wyższy poziom szczerości.

gg jest trudnym narzędziem komunikacji. jemu podobne również. kolejny więc raz moja "rozmowa" z K. kończyła się twierdzeniem "to nie na gg" przy coraz to ciekawszych wątkach czy tematach.
w związku z tym czeka nas rozmowa z jak określił to K.-wyższym poziomem szczerości.

oczywiście od razu mu powiedziałam, że co innego planować taką rozmowę, a co innego usiąść naprzeciw siebie i zacząć. myślałam, że tym zbiję go z tego pomysłu, ale nie dał się-ustaliliśmy nawet termin.

nie wiem tylko - cholera jasna - co to ma być za rozmowa i tak naprawdę o czym? o nim, o mnie, o świecie, o wspólnych znajomych?

uczymy się konkretu i odwagi-oboje, ale mimo wszystko pozostaje w głowie kusząca myśl niedopowiedzenia.
staram się tego wystrzegać, nie nad-interpretować, nie budować w głowie schematów, ale ciężko mi to przychodzi.
boję się świata. siebie się boję. znów.

poniedziałek, 5 października 2009

najlepsze.

nie wierzyłam w to nigdy, ale chyba mam naturę niewiernego Tomasza...
najlepsze rzeczy przydarzają się nam wtedy, gdy zupełnie się ich nie spodziewamy. niby wciąż mamy nadzieję, że coś dobrego jeszcze nas czeka, ale monotonia codzienności, natłok obowiązków, pogoń za groszem, sprawiają, że myśl o dobru dla siebie zdaje się być głupstwem.

spędziłam świetny weekend-z w zasadzie przyjaciółmi, K., który to jest historią samą w sobie i M. która okazała się być cudownie ciepłą osobą.

no i od dwóch dni jestem szczęśliwą mężatką co mnie z jednej strony śmieszy, z drugiej strony napawa pewnym niepokojem.

oj już widzę Wasze miny Kochani bywalcy, że jak to się stało, że nie wiedzieliście, że Was nie zaprosiłam, że nie podzieliłam się z Wami swoim szczęściem. Moim i K.
przepraszam, ale sami nie widzieliśmy, że to się stanie....
a prawda jest taka, że M. opowiedziała nam - mi i K. anegdotkę o tym jak nasza wspólna znajoma zapytała jej czy przypadkiem nie jesteśmy małżeństwem, wywołało to u mnie i K. gromki śmiech, bo przecież znamy się chyba z 12 albo więcej lat i nigdy, NIGDY nikt nas tak nie postrzegał.
tak więc od słowa do słowa ja już nie jestem Bogusią a Żoną, a K. jest Mężem.
(swoją droga z łóżka to bym go nie wyrzuciła:)

ze spraw uczelnianych-podobno nie wyglądam staro-orzekła tak nowa koleżanka z 1 roku prawa-na wieść o tym, że jestem od niej i reszty starsza o 7 lat zrobiła wielkie oczy. miłe to.

wracając zaś do weekendu-w końcu doczekałam się koncertu 123-kolejnego i było cudnie. potem byliśmy na koncercie Leny Lendoff-K. uparł się, że muszę jej posłuchać i rzeczywiście... to Artystka. no a wczoraj Stawisko i Chopin i Iwaszkiewicz i znów Chopin i Iwaszkiewicz i Chopin i ....