poniedziałek, 5 października 2009

najlepsze.

nie wierzyłam w to nigdy, ale chyba mam naturę niewiernego Tomasza...
najlepsze rzeczy przydarzają się nam wtedy, gdy zupełnie się ich nie spodziewamy. niby wciąż mamy nadzieję, że coś dobrego jeszcze nas czeka, ale monotonia codzienności, natłok obowiązków, pogoń za groszem, sprawiają, że myśl o dobru dla siebie zdaje się być głupstwem.

spędziłam świetny weekend-z w zasadzie przyjaciółmi, K., który to jest historią samą w sobie i M. która okazała się być cudownie ciepłą osobą.

no i od dwóch dni jestem szczęśliwą mężatką co mnie z jednej strony śmieszy, z drugiej strony napawa pewnym niepokojem.

oj już widzę Wasze miny Kochani bywalcy, że jak to się stało, że nie wiedzieliście, że Was nie zaprosiłam, że nie podzieliłam się z Wami swoim szczęściem. Moim i K.
przepraszam, ale sami nie widzieliśmy, że to się stanie....
a prawda jest taka, że M. opowiedziała nam - mi i K. anegdotkę o tym jak nasza wspólna znajoma zapytała jej czy przypadkiem nie jesteśmy małżeństwem, wywołało to u mnie i K. gromki śmiech, bo przecież znamy się chyba z 12 albo więcej lat i nigdy, NIGDY nikt nas tak nie postrzegał.
tak więc od słowa do słowa ja już nie jestem Bogusią a Żoną, a K. jest Mężem.
(swoją droga z łóżka to bym go nie wyrzuciła:)

ze spraw uczelnianych-podobno nie wyglądam staro-orzekła tak nowa koleżanka z 1 roku prawa-na wieść o tym, że jestem od niej i reszty starsza o 7 lat zrobiła wielkie oczy. miłe to.

wracając zaś do weekendu-w końcu doczekałam się koncertu 123-kolejnego i było cudnie. potem byliśmy na koncercie Leny Lendoff-K. uparł się, że muszę jej posłuchać i rzeczywiście... to Artystka. no a wczoraj Stawisko i Chopin i Iwaszkiewicz i znów Chopin i Iwaszkiewicz i Chopin i ....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz